(Nie) o Panu Bolesławie

0
962

Zanim temat Pana Bolesława osiągnie wyżyny popularności takie, jakie miała jakiś czas temu matka Madzi, zacytuję legendę opozycji (swoją drogą tak wielka liczba legend wśród opozycjonistów tłumaczyć może fakt, że z ich działalności wyszło to, co wyszło – bardziej legenda niż rzeczywista zmiana), p. Frasyniuka: „Wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy. Dlatego robienie wielkiej sensacji ze sprawy „Bolka” bez znajomości kontekstu czasów, w których miał dać się złamać, to zwykłe skurwysyństwo.”

Uczepię się tego psychologizowania (z dobitnym wyrazem w tle) jako że, jak uważam, fakty mówią same za siebie, ostatnio wtórują im też inni, niewiele więc tu po mnie. Ale psychologia to sprawa bardziej złożona i wysublimowana. Być może o nas samych rzeczywiście wiele nam mówią nasze doświadczenia, ale o innych – ich czyny. I to, co po nich pozostało, także na papierze. Można dywagować nad konfliktem wewnętrznym, nad dobrem rodziny (p. Frasyniuk wspomina historie, w których bezpieka, aby złamać jakąś legendę opozycji, groziła gwałtem żony i dzieci) – bo to rzeczywiście sprawy straszne. Ale po pierwsze, chyba nie tego się ludzie czepiają, a późniejszego kłamstwa, które, jak już wiemy, służyło – a jakże – budowie i utrzymaniu legendy opozycji. Po drugie, byli tacy, którzy i w takich przerażających sytuacjach się nie łamali, a zatem właśnie – pełna zgoda – wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy (i jak na te nasze doświadczenia reagowaliśmy).

Pan Frasyniuk wspomina także o „kompleksie nieobecności”, który wielu trawi i stąd tym chętniej na Wałęsę napadają. Kto i gdzie był obecny, to pewno wyjdzie jeszcze z innych teczek, w końcu IPN swojej pracy nie zakończył, warto jednak powiedzieć, że ci, co rzeczywiście obecni byli tam, gdzie powinni i dawali piękne świadectwo prawości i odwagi, jakoś szybko przez legendy opozycji zostali usunięci w cień. Na piedestale zaś postawiono różne osoby, których, łagodnie mówiąc, miejsce jest gdzie indziej. Nie chciałabym przy tej okazji rozwijać historii jednej pani, która z różnych powodów (wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy) zdecydowała się nie przystąpić do strajku, ale wszystko skończyło się dla niej happy endem, który w obecnych czasach zyskał nawet materialny wymiar w postaci wysokiego uposażenia emerytalnego.

Nie należę do tych, którzy – jak pięknie odnosi się, tym razem do Biblii p. Frasyniuk – chcieliby w Lecha vel Bolesława rzucić kamieniem. Chciałabym jednak, lecz niestety coraz mniejsza na to nadzieja, bo czas płynie, a nikt wieczny nie jest, aby ci, w których on wielokrotnie kamieniami rzucał, mieli głos. I opowiedzieli to, czego oni doświadczyli. I co z tym zrobili.
Wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy. A inni wiedzą to, co mają wiedzieć.

Komentarze